Rozdział I - Niespodziewane spotkanie


Wiatr poruszał gwałtownie kosmkami moich włosów po mojej trupio bladej twarzy. Mój spuszczony wzrok widział świat poprzez zasłonę łez. Za tą zasłoną pojawiały się krzyże. Wszędzie te cholerne, sprawiające tyle bólu krzyże, wysoko ustawione nad pomnikami naszych zmarłych. Deszcz obmył wszystkie okoliczne kamienne grobowce. Moja twarz odbijała się w tym najbliższym, sprawiając wrażenie przezroczystej trumny, w którą schowano moje ciało, które teraz tak bezwiednie stało pośród lasu krzyży w strugach nasilającego się deszczu.
Był wieczór, a drogę wskazywały mi tylko wszechobecne znicze ustawione gęsto na grobach. Idąc błotnistą teraz ścieżką ku wyjściu stwierdziłem, że ludzie są bardzo żałosnymi istotami, które doceniają wartość drugiej osoby dopiero po jej odejściu. Takie niby poste i oczywiste, więc czemu nie potrafimy szanować ludzi dopóki żyją?
Z ciemności wyłonił się nagle samochód. Otworzyłem jego drzwi wsiadłem, przekręciłem kluczykiem i zorza kolorowych diod wypełniła ciepłym światłem wnętrze samochodu. Odetchnąłem głęboko, wcisnąłem pedał gazu i ruszyłem w kierunku oświetlonego miasta, w którym człowiek zmuszony jest do zaprzestania rozmyślań, a musi zająć się tak wieloma obowiązkami.
Mam 22 lata i jestem warszawskim studentem, który za często myśli. Do czasu rozpoczęcia studiów mieszkałem w mały miasteczku nieopodal stolicy, ale teraz na czas studiów przeniosłem się do Warszawy, żeby było łatwiej. Zostawiłem za sobą tyle różnorodnych, dobrych i zły wspomnień. W Warszawie poza ciężką pracą i bieganiem po galeriach i ogromnych hipermarketach nie znalazłem nic ciekawego, ale cóż, American lifestyle.  W każdą niedzielę wieczorem jadę do rodzinnego miasta, aby odwiedzić rodziców, a następnie w drodze powrotnej odwiedzam bliskich na cmentarzu. Bardzo lubię tam przebywać. Cisza i spokój tam panujące tak drastycznie kontrastują z wiecznym chaosem i hałasem panującym w naszej z pozoru malowniczej stolicy.
Po ponad godzinie jazdy wchodzę do swojego małego przytulnego według mnie mieszkanka. Zdejmuję przemoknięty płaszcz i siadam na kanapie przed telewizorem aby oddać się słodkiemu lenistwu. Po drodze zahaczam kuchnię, gdzie przygotowuję sobie herbatkę na rozgrzanie. W telewizorze jak zawsze tylko wojny, morderstwa, konflikty innego typu. Żadnych przyjemnych dla ucha wiadomości. Włączam więc mój ulubiony musical i przy nutach pierwszej piosenki zasypiam rozlewając herbatę na mój nowy dywan. Cóż, bywa…

***

Pii, pii, pii… - nieznośny dźwięk mojego telefonicznego budzika daje znak, że już 7.30 i czas wstawać i zaczynać życie po raz kolejny. Jednym ruchem ręki sięgnąłem po telefon i wyłączyłem ten okropny budzik. W myślach zadaję sobie pytanie, czy chociaż raz nie mógłby zapomnieć zadzwonić?
Po kilku minutach podniosłem powieki, jednocześnie do moich wpół otwartych oczu wpadło oślepiające światło wiosennego poranka. Powoli przystosowałem się do jasności dnia i zauważyłem, że leżę na kanapie, na telewizorze po raz chyba setny zaczyna się ten sam film… Usiadłem na brzegu łóżka i zastanowiłem się co się stało. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że po prostu zasnąłem z herbatą w ręku, bo pod nogą poczułem wilgotny dywan. Niech to szlag! – przekląłem w myślach i pobiegłem po jakąś ściereczkę, żeby to jak najszybciej wytrzeć. Dzięki Bogu udało się i prawie żaden ślad nie został. Po chwili wszedłem do łazienki, aby obudzić się ostatecznie pod zimnym strugami wody lejącej się z prysznica.
Po 20 minutach byłem zwarty i gotowy do wyjścia. Założyłem koszulę i marynarkę, na ramię zarzucając niedbale torbę z zeszytem, długopisem i laptopem. Dzień zapowiadał się miło, słońce świeciło, a termometry też wskazywały dosyć sporą temperaturę jak na wczesny poranek. Zamknąłem więc drzwi i ruszyłem do windy, aby zjechać na parter i wyjść na świeżo zanieczyszczone warszawskie powietrze. Na przystanku czekałem jakoś zaskakująco krótko. Wsiadłem do mojego autobusu i oddałem się dźwiękom muzyki płynącej z moich słuchawek. Nigdy nie lubiłem wychodzić z domu bez muzyki. To taka nieodzowna część mojego bytowania. Raptem dwie piosenki dalej musiałem wysiadać z autobusu. Pędzić pod ziemię i tam wsiąść do starych i wysłużonych wagonów warszawskiego metra, które mimo tego, że pamiętało odległe czasu PRL-u to i tak stanowiło najszybszy środek lokomocji w stolicy. Po 5 minutach znowu mogłem cieszyć się „świeżym” powietrzem Centrum Warszawy. Spojrzałem na zegarek i moją uczelnie, której budynek już widziałem i stwierdziłem, że mam jeszcze pół godziny do pierwszy zajęć, więc pozwoliłem wstąpić sobie do ubóstwianego przeze mnie salonu „empik”. Zerknąłem na gazety, wziąłem tę z najciekawszą okładką i zacząłem ją przeglądać, gdy nagle niewiadomego pochodzenia siła uderzyła mnie i próbując się ratować zrzuciłem na podłogę kilka gazet. Po odzyskaniu równowagi schyliłem się aby je podnieść, wtedy zauważyłem przed sobą bujne, blond włosy, opadające delikatnie wzdłuż bladej cery młodej dziewczyny, która podniosła naprędce zaczęła swoim piskliwym głosikiem:
 - O jej, przepraszam, ja nie chciałam, zahaczyłam torbą o półkę i tak jakoś wyszło. Naprawdę mocno przepraszam.
Odłożyła zebrane gazety na półkę i już odwróciła się, aby odejść, gdy nagle zatrzymała się, odwróciła i rzuciła krótkie pytanie z nutą niedowierzania:
- Daniel?
- A któż by inny – odpowiedziałem z nonszalanckim uśmiechem.
- Nie poznałam Cię, przepraszam, tak mi głupio…
- Ja od razu poznałem, że to ty, kto inny mógłby mieć tak cudowne włosy, jak nie moja kochana przyjaciółka z liceum. Marta, nic się nie zmieniłaś.
- Za to ty ściąłeś włosy. To dlatego nie skojarzyłam od razu tej twarzy. A co ty tutaj robisz tak rano?
- Zmierzam w kierunku uczelni, ale wstąpiłem na chwilę. A ty, nie powinnaś być w Toruniu?
- Powinnam, ale teraz bardzo często tu przyjeżdżam, bo mój szef mnie tu ciągle wysyła w sprawach, które ja, jako jego asystentka muszę załatwiać, wiesz takie tam głupotki i wymysły starego szefa.
- Wiem, rozumiem to doskonale i dziękuję Bogu, że ja jeszcze nie pracuję.
W tym momencie razem zaczęliśmy się śmiać, aż ostatecznie zdecydowaliśmy o pójściu na kawę, bo przecież tyle się nie widzieliśmy, a studia nie uciekną, a jak uciekną to trudno, w końcu nie widziałem się z Martą ponad 3 lata.
Czas we wspólnym towarzystwie mijał nam bardzo szybko i przyjemnie, dopóki nie spojrzałem na zegarek. Wskazówki pokazywały 14.00, co wprawiło mnie w ogromne zdumienie, bo przecież już dawno zajęcia zostały rozpoczęte, a wręcz niedługo się kończyły, gdyż poniedziałki nie były aż takie złe. W związku z powyższym zaprosiłem Martę do siebie, ale ona niestety musiała biec do swoich już i tak zaniedbanych służbowych obowiązków. Ja natomiast po zapłaceniu kolosalnego rachunku za kawę udałem się do jednego z hipermarketów, aby zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze produkty żywnościowe, po czym ruszyłem w kierunku bloku, w którym mieszkałem od mojego pierwszego dnia studiów. Nie chciałem go zmieniać, gdyż przywiązałem się do niego, chyba aż za bardzo, a w szczególności do ogromnego balkonu, na którym uwielbiam przesiadywać w ciepłe dni. Jednakże zawsze marzyłem, aby siedzieć tam z drugą połówka, której jeszcze nie odnalazłem. Natłok obowiązków studenckich, ale i różnych zajęć dodatkowych sprawił, że przez te 4 lata pobytu w stolicy, gdzie tyle ludzi dookoła, nie miałem czasu aby rozejrzeć się za kimkolwiek. Zawsze tylko te jedno puste krzesło na balkonie przypomina mi o braku tej drugiej osoby.
Z tego letargu rozmyślań wybił mnie dźwięk klaksony samochodowego. Czerwony ze złości, poważnie otyły mężczyzna wymachiwał rękoma i krzyczał coś do swojej deski rozdzielczej w złości skierowanej na mnie, bo wszedłem na jezdnię na czerwonym świetle. Cóż bywa… Grunt, że miałem tyle szczęścia, że jednak nie został ze mnie kawał rozpłaszczonego mięsa otoczonego plamą ludzkich płynów. Pozostała część mojej wyprawy do domu minęła bez większych przeżyć. Jednakże uwielbiałem zamykać drzwi od mieszkania i jednocześnie odcinać się od całego zgiełku dnia. To było zawsze jak powrót do swojego beztroskiego królestwa, w którym pośpiech i harmider to pojęcia zawarte tylko w słownikach. Po zamknięciu mojego królestwa zdjąłem torbę, marynarkę i ruszyłem w kierunku kuchni aby dalej zajmować się wszystkimi codziennymi, szarymi, wręcz czasem aż irytującymi czynnościami. Cóż, niestety takie jest życie…

4 komentarze: